Na początku szpachelki używałam wyłącznie do mieszania farb. Właściwie kupiłam ją na usilną prośbę sprzedawcy usiłującego mi wytłumaczyć, ze nadaje się również do malowania. Była to chyba standardowa 5 z 'Renesansu’. Przez długi czas jakoś zupełnie do mnie nie trafiało, o czym sprzedający i malarz w jednej osobie opowiadał… W końcu postanowiłam wypróbować technikę na skrawku papieru technicznego. Efekt właściwie mnie zaskoczył. Malutkie obrazki bardzo się udały, były kolorowe i pełne życia Zarówno mieczyki, jak i dalie malowałam patrząc na żywe rośliny, dlatego wyszły lepiej.
Zaczynałam już wtedy przygodę z malowaniem na płótnie, ale nie
chcąc marnować podobrazia, użyłam płyty. Na początku spróbowałam z domalowaniem szpachelkowych kwiatów w przemalowywanym właśnie bukiecie narcyzów.
Zachęcona sukcesem namalowałam niedużą pracę na płycie, by jakoś wyczuć szpachelkę. Wybrałam niebieskiego irysa z jasnymi środkami płatków. Nie wiedząc, jak się do tego zabrać, zrobiłam mu olejną podmalówkę. I to był błąd, bo skupiłam się na szczegółach – wiernym oddaniu charakterystycznych cech tej właśnie odmiany. Szło mi dosyć ciężko, a z trawą w tle jeszcze gorzej. I tu zaczęło mi się malować bardzo ciężko, bo wzięłam się znowu za niebieski kolor, próbując jakoś przełamać to cieniowanie. Sam model też nie był łatwy do malowania, a wzięłam go na początek :/ Szło mi dosyć ciężko, a z trawą w tle jeszcze gorzej. Z trudem ukończony obrazek nie bardzo mnie zadowolił. Na jakiś czas zniechęciłam się do szpachelki.
Ponownie sięgnęłam po nią dużo później, dochodząc do wniosku, że przyczyną była sztywność płyty. W moim przypadku faktycznie tak było. Gdy zaczęłam malować szpachelką na płótnie, wrażenie sztywności zniknęło, co pozwoliło mi skupić się na ogólnym wyglądzie obrazu. Ponownie namalowałam żonkile, dysponując już nową szpachelką o zupełnie innym kształcie. Była fajna i sprężysta, czułam, jak pracuje;) Efekt też był całkiem niezły: spróbowałam jeszcze raz namalować żonkile, tym razem w całości szpachelką. I to było właśnie to ;))