Jak już chyba wspomniałam, miałam dość długą przerwę w malowaniu farbami olejnymi. Powrót po latach wcale nie okazał się taki prosty, jak mi się wydawało.
Na początek namalowalam całkiem dobrą martwą naturę na resztce znalezionej płyty unilamowej, na której zresztą było przedtem namalowane coś innego – no cóż, nie wyszło, a kończyć nie było sensu…
Owoce: gruszki, jabłka i nawet kryształowy kieliszek wyszły nieźle, dzbanek i patera tez się udały, nieco kłopotów miałam z tkaniną, ale największe z tlem. W końcu udalo się zharmonizować kolory i uznałam całość za zakończoną. Po jakimś czasie doszłam do wniosku, że kolory byłoby dobrze rozjaśnić, ale nie bardzo wiedziałam, jak? Bo ile można rozbielać, by kolory nie robiły sie zbyt bure??
Później namalowałam jeszcze jedną ładną martwą naturę, tym razem z glinianymi naczyniami i utrzymaną ogólnie rzecz biorąc w jaśniejszych, ciepłych żółtawych barwach, ale ciągle miałam kłopot z rozjaśnieniem gamy kolorów. Użyłam tym razem dużo więcej żółcieni neapolitańskiej oraz zaczęłam mieszać ugier jasny i złoty z różnymi odcieniami pomarańczu uzyskanego z mieszania żółci kadmowych z laką, ale ciągle miałam kłopoty z cieniowaniem tkaniny – chciałam uzyskać lepszy efekt głębi. Ale całość wyglądała fajnie, więc postanowiłam przemyśleć, co można zrobić, ale już przy innym obrazie.