Pierwszy potret konia namalowałam na życzenie męża. Nad mieszkaniem rodziców męża mielismy całkiem przyjemne trzypokojowe mieszkanko – ale mimo, że lubiłam rysować i malować, to jakoś nic nie wisiało na ścianach. Malowałam wtedy zresztą same malutkie obrazki mieszczące się w wymiarach 20cmx30cm. Nagle miałam namalować coś dużego….
Konie lubiłam od zawsze-ojciec wspominał, że jako małe dziecko wręcz żądałam przejażdżki, albo chociaż możliwości pogłaskania każdego konia w zasięgu wzroku/rączek. Często opowiadał mi historię o tym, jak przejeżdżajac obok jakiegoś pola mijaliśmy chłopa orzącego pole: tak intensywnie domagałam sie przejażdżki, że ojciec rad nierad przerwał podróż, płacił, koń był wyprzęgany od pługa i służył jako chwilowy wierzchowiec :))
Postanowiłam więc namalowac portret konia. Miałam dość dużą fotografię odziedziczoną po znajomej miłośniczce koni – i tak bez specjalnych przygotowań czy studiów nad tematem postanowiłam spróbować, czy się uda:).
Zrobiłam ołówkowy szkic na wspominanej już unilamowej płycie, a mąż zgłaszał elementy do poprawki (typu: ma za gruby pysk, zrób coś z tą szyją itp) – jakoś nie widziałam swoich błędów ;).
Malowalo mi sie bardzo dobrze; użyłam jasnego i złotego ugru, sjeny palonej, umbry naturalnej i palonej w połączeniach z bielą tytanową i cynkową, oraz czerni. Tło to mieszanka tych samych kolorow z dodatkiem zieleni chromowej i szmaragdowej oraz ultramaryny i błękitu pruskiego. Używałam wtedy farb Astra-które do dzis uważam za bardzo dobre i używam nadal, oraz otrzymanych w prezencie niemieckich farb Rubens.