Początki malowania pejzaży nie były zbytnio udane: nie bardzo miałam pojęcie, jak się zabrać do tematu, na co zwracać uwagę, jak dobierać kolory. Zachowało się z tego okresu niewiele prac, może to i dobrze;)
Najpierw namalowałam jeziorko; nie mając wprawy, wzięłam niewielkich rozmiarów płytę. Myślę, że użyłam zbyt mocnych i ciemnych kolorów malując wodę i rozjaśniając ją tylko bielą; poza tym nie miałam pojęcia,że błękit pruski i ultramaryna po wyschnięciu tak bardzo ciemnieją, że nie widać wcale stopniowania kolorów. Trawa i szuwary też mi nijak nie wychodziły przy użyciu tylko zieleni chromowej, ultramaryny i umbry palonej. Teraz wiem, że to właśnie dlatego:)
Poniżej praca etapami:
Nieco lepiej wyszedł kościół, niebo współgrało idealnie z moim nastrojem, gdyż mając do dyspozycji nie zagruntowaną płytę pilśniową jakoś nie wzięłam pod uwagę wsiąkania farby w podłoże, więc kiepsko mi się malowało. Efekt całości jest dość przyzwoity jak na moje umiejętności, jednak użyłam zbyt małej palety barw ograniczając się (znowu) do ultramaryny, bieli, zieleni chromowej i sjeny palonej z nikłym dodatkiem ugru.
Z kolei zachód słońca wyszedł nawet nieźle; odważyłam się na żywe kolory i nawet zauważyłam, że błękit pruski można fajnie łączyć z innymi kolorami, uzyskując dobre efekty.