Zdawałoby sie że nie ma nic łatwiejszego niż namalowanie chatki i paru kwiatków. Przecież to sztandarowy motyw dziecięcych rysunków Ot, cztery ściany, dach, dym z komina, parę kwiatków i już. Nic bardziej mylnego jeśli nie chce sie wejść w styl zupełnie naiwny. Ale miało być o szkicowaniu i przemalowaniach.
Szkice zdecydowanie potrzebne mi były przy portretach kwiatów i do malowania ulubionego tematu: uroczych chatek w ogrodach pełnych kwiatów właśnie. niby Nie jest to potrzebne, bo znów wydaje sie: co to za filozofia namalować parę kwiatków przed domem.
Jednak już przy malowaniu pierwszego pejzażu: „Na progu jesieni” konieczne było zaznaczenie dróżki, szczegółów dotyczących chatki – o płocie nie wspominając. I tak samo trzeba było określić, gdzie konkretnie będzie sie znajdował jeden i drugi lasek a gdzie pole z reszta zboża.
Przy kolejnej chatce, tym razem wiosennej, dobre okazało sie szczegółowe rozrysowanie starej chaty i umiejscowienia drzew. Mniej uwagi poświęciłam zagrodzie malując ją od razu i to był błąd, bo cały czas zastanawiałam sie, jakiej wielkości powinny być irysy przed domem. I namalowałam je za małe. I płotek przy chacie też. Trudno było mi było dopasować to wszystko w trakcie malowania do wielkości drzew będących oprócz chaty głównym tematem obrazu.
Pomna tych doświadczeń, chatę nad stawem rozplanowałam od samego początku. Mimo kolejnej zmiany nie tylko tematu, ale i pory roku – bo w końcu po raz pierwszy malowałam staw, a więc i wodę, i drewniany pomost, – który dobrze by było widać, że jest drewniany – to właśnie dokładne naszkicowanie wszystkich szczegółów oraz przemyślenie, co ma być na obrazie zaowocowało nie tylko pięknym efektem, ale również i malowało się dużo lżej i spokojniej.
Dobrze było też od początku przemyśleć kolory, co pozwoliło mi skupić się na technicznym opanowaniu szpachelki w wielu drobnych detalach. A bezustanne zmiany w trakcie pracy to za dużo czasu spędzonego na często żmudnym poprawianiu, no i niepotrzebne nerwy.