Coś takiego najlepiej zobrazować ponownie na przykładzie irysów 😉
Przy malowaniu kwiatów wydaje się, ze żaden rysunek czy szkic nie jest tu potrzebny. I tak rzeczywiście jest, gdy chcę namalować łąkę pełną kwiatów. Można zaznaczyć ogólne kontury, zarysy czy miejsca ważne dla danego tematu. Więc i tak już jest to jakiś szkic..
W przypadku malowania konkretnych kwiatów, zwłaszcza tych o bardziej skomplikowanej budowie, jak irysy, storczyki czy lilie – szkic jest już niezbędny. A w przypadku martwej natury, której kwiaty są częścią, brak szkicu jest po prostu błędem. Grożą wielokrotne poprawki i przemalowania, chyba że ktoś jest geniuszem. Dzięki szkicowi dokładnie mogę uchwycić podobieństwo, a także później wiem, jak rozłożyć wszystkie cienie i kolory. Widać to poniżej:
Czyli szkic jest wręcz nieodzownym etapem pracy przy przy malowaniu portretów kwiatów o skomplikowanej budowie, a o tym konkretnie chciałam napisać.
Jeszcze ważniejsze okazuje się to przy próbie zmiany koloru czy kształtu kwiatu już po namalowaniu pierwszych warstw. Bo np. kwiat przez noc kompletnie się zmienił czy zwiądł. Trzeba namalować inny. Wtedy kolorowa podmalówka zamiast pomagać, zaczyna przeszkadzać i trzeba ją pieczołowicie zamalowywać.
Jeszcze gorzej jest, gdy zmieni się koncepcja. Zamiast niebieskich kwiatów, zachciało mi się kiedyś malować takie w ciepłym, wręcz łososiowym odcieniu. Akurat potrzebowałam ich do wystroju pokoju. Ale akurat w ogrodzie pomarańczowe lub łososiowe czy chociażby żółte nie kwitły, za to dostałam od znajomego miłośnika tych pięknych kwiatów wspaniałe niebieskie irysy o pięknej budowie i olbrzymich kwiatach. Muszę przyznać, że żal mi było pięknego koloru, jednak potrzebowałam obrazu…
Przemalowanie szło mi z trudem, gdyż intensywne niebieskie kolory mocno się
narzucały, ale wtedy nawet nie czułam się na siłach, by dobrze namalować niebieskie kwiaty – nie miałam pojęcia, jak tu zrobić przejścia kolorystyczne – czyli czym cieniować niebieski?! I ciągle używałam tylko błękitu pruskiego i ultramaryny, co nawet przy mieszaniu ich z żółcieniami i alizaryną i tak dawało zbyt mało odcieni, jakich potrzebowałam.. Zrobiłam to dopiero dużo później, malując irysy „Batik” – dołączyłam żółcienie neapolitańskie, biel i smugi pomarańczu… i muszę przyznać, ze było to niezwykle trudne dla mnie wtedy zadanie. I też jako całość coś nie do końca wyszło….