Jak już wspominałam, pierwsze prace ze stosunkowo trudnym tematem, jakim są jednak irysy rodziły się w prawdziwych bólach – próbowałam je szkicować ołówkiem, a nieco później cienkim pędzlem. Jednak prawdziwy przełom nastąpił dopiero, gdy już nabrałam pewnej wprawy w malowaniu tych kwiatów rozbierając co najmniej kilkanaście sztuk metodycznie na części. Zrozumienie ich specyficznej budowy zaowocowało natychmiastową poprawą zarówno efektów pracy, jak i jej czasochłonnością – nie musiałam już żmudnie poprawiać nieudanych fragmentów, tylko szkicowałam zarysy, ogólną kompozycję i zaczynałam dobierać kolory.
W taki sposób namalowałam wiele prac nie tylko z irysami Jednak mimo że coraz lepiej się szkicowało, to trudniej było później zrealizować naszkicowany już pomysł. Przyczyną były czasem zupełnie prozaiczne: niespodziewany wyjazd, konieczność doraźnych domowych prac w domu i ogrodzie nie dających się już odłożyć na później; czasem zaskakiwała mnie nietrwałość modeli lub ich zupełny później brak, gdy w ogrodzie dana odmiana już przekwitła. Irysy zresztą miały zwyczaj zupełnie nagle przekwitać i następnego dnia po naszkicowaniu rano zastawałam zupełnie inny widok…. czasem już nie chciało mi się ich przemalowywać, ale nauczyłam się robić zdjęcia modeli na później. Jednak zanim na to wpadłam, ze względu na brak kwiatków nie byłam w stanie dokończyć wielu prac: malowałam je naprawdę dokładnie i szczegółowo. Niektóre ze szkiców w końcu zupełnie przemalowałam, inne czekają na napływ weny, by je kiedyś namalować – zdjęcia ciągle czekają ;)) . A czasem bukiety kwiatów były były prezentem, który z radością szkicowałam, a później naprawdę trudno mi go było odtworzyć ze zdjęć, bo za bardzo skupiałam się na szczegółach. Odkładałam je wiec na później z myślą, ze jak już lepiej opanuję technikę, to wrócę do tematu.
Jednak z czasem okazywało się, że zmieniły się również tematy moich prac: chciałam malować już nie tylko irysy, raczej bukiety i pejzaże, do których kwiaty stały się najfajniejszym dopełnieniem..