Ponieważ pejzaże na płycie nie wychodziły mi dokładnie tak, jak bym chciała, postanowiłam spróbować swoich sił na płótnie. Miałam nadzieję, że za pomocą pędzla wędrującego po innym materiale wydobędę na obrazie szczegóły, które przy malowaniu na płycie zlewały mi się w burą masę, nie pozwalając należycie wydobyć pojedynczych szczegółów, na których mi zależało.
Chciałam namalować taki prawdziwy polski pejzaż z łąkami, zbożem, pojedynczymi trawami i jakąś wiejską chatą w tle, ponieważ takie klimaty od zawsze po prostu bardzo lubiłam.
Zabrałam się od razu za stosunkowo duży obraz, taki 60x40cm (!!) Teraz chyba nie miałabym takiej odwagi 😀
Miała to być w założeniu jesień, choć na zdjęciu, z którego pomocniczo korzystałam, była dopiero wiosna.. 😉 Namalowałam zarys pól, wymarzoną krętą dróżkę, no i ule. Jeszcze niebo, drzewa.. Malowało mi się całkiem dobrze, i nawet chatka, której się obawiałam, zapowiadała się zupełnie nieźle.. Ale przystopowało mnie przy ulach właśnie….. Jak zrobić te mini strzechy, by nie wyglądały na plamę nie wiadomo czego? Cieniować po 1 ździebełku? Bez sensu… I z trawami, które sobie wymarzyłam, był właściwie taki sam problem. Moje wymarzone brązowo – złotawo- żółte kolory okazały się tutaj całkiem sporą przeszkodą, bo własnie zlewały się jakoś z tłem, a zupełnie nie wiedziałam, czemu.
W końcu wybrnęłam jakoś z kłopotu, postanawiając jednak pracowicie malować to ździebełko za ździebełkiem, trawkę za trawką… O innym rozwiązaniu postanowiłam pomyśleć przy następnym obrazie. Bo ważniejsze zaczęło mi się wydawać różnicowanie tła.