Jak już wcześniej wspominałam, z powodów rodzinnych miałam dość długą, bo prawie 10-letnią przerwę w malowaniu farbami olejnymi. Właściwie to przypadek sprawił, że na nowo do nich wróciłam.
Po tak długiej przerwie dla wprawy postanowiłam najpierw namalować kwitnące właśnie narcyzy. Przede wszystkim chciałam, by obrazy były jaśniejsze, użyłam wiec zupełnie innych kolorów niż zwykle: dużo bieli zmieszanej z żółcienią neapolitańską, do tego troche zieleni… Jednak, jak określiła to teściowa, „nie szło mi to ani w dzień, ani w nocy” – pracę przemalowałam raz, drugi,potem jeszcze po trochu parę razy, aż wreszcie byłam z niej zadowolona:
Namalowałam jeszcze drugą wersję tych narcyzów, tym razem z tłem błękitno-białym, i te wyszły mi już dużo lepiej.
Potem u teściowej zakwitły przecudne papuzie tulipany, więc zerwałam 3 sztuki i jednym tchem je namalowalam. Tło zrobilam bardzo jasne, prawie białe – wtedy wydawało mia sie to zaletą, teraz jednak bardziej bym je pocieniował i użyłabym do tego większej ilości kolorow Cieniowanie bielą wymieszana z błękitem pruskim wydawało mi się jednak dobrym pomysłem.
Namalowałam też podobne w stylu i tonacji magnolie: skupiłam sie głownie na oddaniu urody kwiatów, wiec tło znów jest bardzo jasne, cieniowane zielenia z żółcienią neapolitańską.
Teraz widzę, że największe problemy mialam nie z samymi kwiatami, a z tłem i tzw. światłocieniem.
Do tematu narcyzów wracałam jeszcze parę razy, ponieważ ich kwiaty naprawdę mi się podobały, i chciałam je namalować tak po prostu: dobrze.