Pierwszą martwą naturą, jaką malowałam farbami olejnymi, była namalowana od razu w dużym formacie „Martwa natura z perłami”. Chciałam koniecznie namalować perły w szkatułce z laki, która bardzo lubiłam. Pozowały mi jeszcze nieśmiertelniki w wazoniku i jabłka. Jako tła użyłam udrapowanych tkanin. Obraz powstał na płycie pilśniowej, ale na jej „kratkowanej” stronie – jak się malowało, opisywałam już wcześniej, w każdym razie dość ciężko, no i potrzeba było naprawdę dużo farby , gdyż trzeba było ją jakby „wbić” w płytę, bo „kratkowanie” powierzchni było wypukłe… eh….ciężka robota. Ale efekt, zwłaszcza jak na pierwszą pracę, zupełnie niezły;).
Później namalowałam ulubiony serwis mamy, tym razem na płycie unilamowej, co wyszło mi dużo lepiej. Teraz uważam, że czarna farba jest jednak ciężkawa w użyciu i lepiej wygląda, jeśli użyje się kolorów wyglądających jak czerń, jednak pozwalających na uzyskanie bogatej gamy barw przy rozjaśnianiu. A tego z czarnym kolorem zrobić się nie da, a przynajmniej ja nie potrafię.
Martwą naturę z dzbankami namalowałam w liceum, i myślę, że jest to całkiem fajna praca. Tata dorobił do niej piękną dębową, grubą ramę, w której mały obraz zyskuje na głębi i prezentuje się o wiele okazalej.